Fakt posiadania broni czy prawa do wykonywania polowania nie czyni z nas myśliwych. Aby ktoś mógł nazwać się myśliwym musi zdobyć umiejętności strzeleckie, a potem je utrwalać.
Statystyczny myśliwy dysponuje dobrą bronią kulową, wyposażoną w celownik optyczny. Nie jest żadną tajemnicą, iż taki sprzęt (zwłaszcza sztucer typu varmint) zapewnia parametry skupienia na poziomie dobrej broni snajperskiej. Mógłby, drogą kierowanego szkolenia, a potem indywidualnego rozwoju posiąść umiejętności strzelca wyborowego czy nawet precyzyjnego. Mógłby, gdyby tylko chciał.
Weźmy za przykład łowców z USA. Myśliwi ze Stanów Zjednoczonych są wręcz zakochani w dobrze bijącej broni. Cechuje ich znacznie wyższy poziom kultury strzeleckiej. Tam prawie każdy młody człowiek zaczyna kontakt z bronią od kalibru .22 LR. Karabinki pod nabój bocznego zapłonu są oswajane powszechnie już przez dwunastolatków. Te dwa elementy – bardzo wczesny kontakt z bronią oraz powszechna dostępność kalibru .22 LR sprzyjają wyrobieniu odpowiednich nawyków strzeleckich. A u nas?
W szkołach zlikwidowano strzelnice, nowy przedmiot w gimnazjach – edukacja dla obronności praktycznie nie przewiduje zajęć strzeleckich. Do czego to prowadzi? Do strzeleckiego analfabetyzmu.
Kandydat na myśliwego winien swą edukację tyczącą strzelectwa zaczynać prawie od dziecka, od wiatrówki, a zaraz potem karabinka pod nabój bocznego zapłonu. Karabinek na amunicję .22 LR jest prawie niezniszczalny. Osobiście z jednego egzemplarza taniutkiego, rosyjskiego kbks wystrzeliłem dobre kilkadziesiąt tysięcy nabojów, bez żadnych uszkodzeń, prócz pazura wyciągu. Resurs lufy może dochodzić do 300 tys. strzałów, wystarczy regularnie ją czyścić i usuwać złogi ołowiu. Amunicja jest śmiesznie tania, bo opakowanie (50 nabojów) można kupić za kilkanaście złotych.
W pierwszym etapie trzeba oswajać sztukę strzelania z mechanicznych przyrządów celowniczych, potem z optycznych. Młody człowiek uczy się pracy z bębnami celowniczymi, przystrzeliwania karabinka, nabiera nawyków dbania o broń, jej czyszczenia i konserwacji. Taka wiedza procentuje. Mądry instruktor będzie co pewien czas prowadził treningi tylko z wykorzystaniem przyrządów mechanicznych, ucząc strzelania z różnych postaw, potem do celów ruchomych.
Da się prowadzić z karabinka .22 LR mądry trening strzelecki także z przyszłymi łowcami, wystarczą pomniejszone tarcze zwierzyny. Karabinek sportowy nie wyzwala odrzutu, a huk wystrzału jest bardzo słaby. Młody człowiek uczy się więc zupełnego ignorowania tych zjawisk, bo ich nie widzi i nie czuje. Jest to bardzo istotne. Żadnym usprawiedliwieniem nie są trudności z dostępem do broni bocznego zapłonu, bo w każdym mieście jest albo klub sportowy albo prywatna strzelnica. Można oswajać kbks do woli, za grosze.
Pierwszą bronią łowcy – w sensie szkolenia – staje się najczęściej śrutówka. Jeżeli po zdaniu egzaminów nabywa prócz niej dobry sztucer z lunetą, to w porządku; gorzej gdy z finansowej konieczności poprzestaje na dubeltówce. Ktoś się żachnie i stwierdzi – za moich czasów dwururka była podstawową bronią, z którą nabierało się doświadczenia, ucząc się np. sztuki podchodzenia zwierzyny grubej na trzydzieści kroków. Odpowiem – tak było kiedyś; te czasu dawno minęły i nigdy nie wrócą. Śrutówka z gładkimi lufami nie jest i nie może być bronią na grubego zwierza. Posługiwanie się tylko śrutówką przez wiele lat – powtarzam: jako jedyną prowadzi do utrwalania się niekorzystnych nawyków, utrudniających potem przejście do broni kulowej, wyposażonej w optyczne przyrządy celownicze.
Strzelec, który przez lata oswaja dubeltówkę kalibru 12 uczy się „oczekiwania” na strzał. Jeżeli ktoś nie wierzy w to zjawisko, łatwo to sprawdzić, podkładając myśliwemu ślepy nabój. Łowca wraz z wciśnięciem spustu wykonuje ruch tułowiem i barkiem, kompensując oczekiwany odrzut. Jeśli „pchnięcie” broni w tył nie następuje, bywa, iż taki strzelec traci równowagę. Jest to częstą przyczyną pudeł. Do tego dochodzi podświadome zamykanie oczu lub choćby „mrugnięcie” przed wciśnięciem spustu. Prowadzi to do utraty kontroli, trwającej często tylko ułamki sekund. Te drobne ułamki sekund wystarczą, by chybić. Uwaga – jeżeli używamy tylko broni śrutowej, np. podczas zbiorówek, bardzo istotne jest wyposażenie jej w dobry, mały kolimator. Warto tutaj pamiętać o doborze siatki – lepsza od samej kropki będzie kropka w owalu, opracowana specjalnie dla strzelb. Koło wokół centralnego znaku celowniczego zaznacza średni obszar, pokrywany wiązką śrutu na 35 metrów, zaś czerwona kropka wskazuje środek snopa lub miejsce trafienia pocisku kulowego. Szanse na czysty strzał wzrosną wtedy kilkakrotnie. To najtańszy i najprostszy sposób na poprawę skuteczności, oczywiście pod warunkiem, iż poświęcimy na suchy trening z kolimatorem choćby kwadrans tygodniowo.
Kolejnym niebezpieczeństwem dla strzelca jest nieodparta chęć trafienia. Przemożna chęć zdobycia trofeum czy trafienia idealnej dziesiątki niszczy wręcz wynik. Podświadome pragnienie znalezienia idealnej korelacji momentu położenia centralnego punktu siatki na celu prowadzi do zapominania o wyuczonych nawykach operowania spustem, utrzymywania broni w poziomie / nie przechylania jej/, ułożenia łokci, kciuka na szyjce kolby etc.
Zapominamy, iż tym samym przejmujemy cudzą rolę – rolę broni (a także lunety celowniczej). Każdy element zestawu: broń – amunicja – luneta – strzelec pełni niezwykle ważną rolę w osiągnięciu sukcesu, jakim jest punktowe trafienie w cel, ale funkcjonuje przecież podział zadań i obowiązków.
Rolą strzelca jest załadowanie i naprowadzenie broni, właściwe wykonanie pracy z językiem spustowym, pamiętanie o oddechu i jeszcze kilku innych czynnościach oraz zupełne zignorowanie odrzutu. Zadaniem broni jest odpalenie naboju, a amunicji przekazanie energii. Innymi słowy nie należy mieszać się w robotę swojego partnera – sztucera. Dobieramy broń o odpowiednich dla nas parametrach skupienia i ergonomii, a podczas treningu czy łowów zajmujemy się sobą.
Strzelec w fazie szkolenia musi skupić się na idealnym wypełnianiu poszczególnych czynności związanych z celowaniem, pracą na spuście, ułożeniem broni, stabilizacją postawy.
Zaczynamy od pojedynczych elementów sztuki celowania, następnie łączymy je w całość. Trwa to długo, ale warto.
Naukę trzeba zacząć i potem kontynuować od strzelania „na sucho”, tylko i wyłącznie z nabojami szkolnymi /zbijakami/. Oszczędza to mechanizmy igliczne, a nas uczy prawidłowego ładowania i rozładowywania broni oraz zachowywania przy tym stabilnej, niezmiennej postawy.
Jak to robić w praktyce?
Zajmujemy na strzelnicy właściwą postawę strzelecką /stojąc, siedząc, klęcząc czy leżąc/, ładujemy broń nabojem szkolnym, naprowadzamy siatkę lunety na oddalony, punktowy cel i pracujemy nad płynnym wybraniem spustu, tak, by po zapracowaniu iglicy i okresu tuż po nim krzyż lunety nie przemieścił się – lub przemieścił nieznacznie. Należy wyraźnie zapamiętać położenie centralnego punktu siatki celowniczej na tarczy w momencie wciśnięcia spustu. Następnie szybko przeładowujemy broń, wprowadzając do komory nowy nabój szkolny i powtarzamy proces. Mini cykl treningowy dla łowcy to dwa takie strzały na „sucho”, w jednej serii. Ilość powtórzeń serii zależy tylko od nas. Strzelec sportowy oddaje podczas zawodów całą serię strzałów, a więc przy treningu z nabojami szkolnymi jego standardowy cykl winien być zwiększony nawet o 50 %. Jeżeli na każdym dystansie wystrzeliwuje 10 pocisków, w fazie treningu na sucho ilość winien oddać nie mniej niż 15 „strzałów”. Łowca przeładowuje broń jak najszybciej, strzelec wyczynowy raczej wolno i bardzo płynnie.
Podstawowym celem tego etapu treningu jest wyrobienie nawyku „zapisywania” w pamięci położenia siatki na celu, w momencie tuż przed i w czasie wciskania języka spustowego. Nie ma huku i odrzutu, mamy więc komfort. Warto powtarzać sobie przy każdym cyklu – MOIM ZADANIEM JEST WIDZIEĆ I ZAPAMIĘTAĆ POŁOŻENIE SIATKI NA CELU.
Druga faza treningu jest trudniejsza, ale równie potrzebna. Na bębnie dystansowym celownika optycznego wprowadzamy poprawkę w pionie, wybierając np. 10 – 20 klików w kierunku DOWN. Oczywiście wielkość poprawki trzeba zapamiętać, by potem wrócić do nastawy „zerującej”. Następnie ładujemy broń ostrą amunicją i oddajemy jeden strzał, powtarzając w myślach te samo zdanie. Brak przestrzeliny w obrębie centralnej dziesiątki (kula trafi niżej) jest sprzyjający, bowiem nie bierzemy na siebie wspominanej już roli sztucera. Jeżeli po kilku „ostrych” strzałach /najlepiej prowadzonych przemiennie z cyklem suchym/ nawyk dokładnego widzenia i zapamiętywania położenia siatki na celu jest utrwalony, wracamy do właściwej nastawy górnego bębna i oddajemy dłuższą serię 4 strzałów.
Gdy wprowadzenie w proces treningu huku, podmuchu i odrzutu doprowadziło do sytuacji, iż nie jesteśmy w stanie widzieć i pamiętać o położeniu siatki na celu wracamy do cykli z nabojami szkolnymi, a fazę ostrego strzelania stopniujemy, zaczynając od kalibru .22 LR, poprzez .222 lub .223 Remington do kalibru docelowego. Jeżeli docelowym jest „armata” np. .338 Lapua Magnum czy ..458 Winchester Magnum, wskazane są etapy pośrednie, tzn. .308 Win. (.30 – 06) i dalej .300 WM.
Jak winien wyglądać cały cykl treningowy, mierzony ilością powtarzanych procesów? Wydaje się, iż na ok. 50 – 150 strzałów suchych winien przypadać jeden pocisk wystrzelony do tarczy, z przemieszczeniem ŚTP w pionie. Jedna kontrolna seria strzałów w cel wystarczy na długi czas.
Jak wygląda technika strzelania czyli proces celowania i pracy na spuście?
Najbardziej efektywnie pracujemy ze swoją własną bronią. Współpraca palca wskazującego z językiem spustowym winna być doprowadzona do pełnego automatyzmu. Jest to żmudne ćwiczenie, często niewdzięczne, bo aby stało się nawykiem wymaga poświęcenia dziesiątków godzin. Wpierw ustalamy, jakie położenie palca na spuście jest dla niego najbardziej naturalne i wygodne. Następnie zamykamy oczy i wszystkie swoje myśli skupiamy na mechanizmie spustowym. Staramy się wybierać spust bardzo, bardzo powoli, jak najdłużej, tak by proces naszej pracy – aż do zapracowania sprężyny iglicy – trwał nawet 30 – 35 sekund. Bardzo ważne, by cały czas wciskać język spustowy równomiernie i płynnie. Takie ćwiczenie powtarzamy wiele razy, koncentrując się na swoich doznaniach, na swoistej „symbiozie” palca i języka spustowego. Nawet gdy jesteśmy pewni, iż spust jest już „nasz”, że jesteśmy jak sprawna, zespolona maszyna, sprawdzajmy regularnie czy coś w tej współpracy „nie zgrzyta”. Innymi słowy, warto prowadzić ten prosty trening nadal, nawet gdy wydaje nam się, iż na wysokim poziomie szkolenia to tylko trata czasu.
Jak dobrać typ i rodzaj mechanizmu spustowego? Lekki jak piórko czy twardszy? Bez oporu czy ze wstępnym oporem? Z jałową drogą czy zupełnie bez niej? Różnych opinii będzie wiele – odpowiem – zależy to od tego, do jakich celów będziemy wykorzystywać nasz sztucer. Klasyczne łowiectwo od strzelań snajperskich bądź długodystansowych dzieli nielicha przepaść, ale pewne cechy są wspólne – lepszy jest spust zbyt lekki niż za twardy. Generalnie, więcej zwolenników ma spust bardzo lekki, bez wstępnego /pierwszego/ oporu i zbędnego ruchu jałowego. Jeżeli mechanizm spustowy ma możliwość szerokiej regulacji oporu języka i jego drogi, warto go w ten sposób ustawić.
Rozważmy to szczegółowo. Gdy lekki spust nie ma pierwszego oporu lub drogi jałowej i pracujemy nań palcem wskazującym, język spustowy stoi praktycznie w miejscu, a zgina się /deformuje/ tylko opuszka palca. Oba elementy są pod naszą pełną kontrolą. Przy spuście z długą drogą jałową lub dwuoporowym, ilość zmiennych się zwiększa. Przy narastaniu nacisku na język spustowy ten ostatni mocno przesuwa się pod wpływem przyłożonej siły. Opór okazywany przez spust jest w tym przypadku niejednostajny, powodując „przełamywanie” i wędrówkę poduszki palca. Dochodzi element, którego do końca nie kontrolujemy.
Osobiście w broni wyczynowej preferuje spusty bardzo lekkie, nawet o oporze rzędu 50 – 100 g. W sztucerach tak lekki spust nie musi być preferowany. Strzela mi się stosunkowo dobrze także ze sztucerów wyposażonych w spusty standardowe, pracujące z siłą do ok. 1,2 kg. Z broni myśliwskiej bardzo pozytywnie zaskoczył mnie mechanizm spustowy rosyjskiego „Łosia”.
Podczas procesu celowania trzeba zwracać uwagę na oddech. Wiadomo, że gdy celujemy zapominając o wstrzymaniu oddechu siatka celownicza przemieszcza się na tarczy w płaszczyźnie pionowej (krzyż „patrzy” wyżej gdy nabieramy powietrza, niżej gdy wydychamy). To sprawy proste.
Niestety, funkcjonuje dość powszechnie pogląd, iż strzelać należy tylko „na wydechu”, a więc celować z pustymi płucami. Nielogiczne, bo zaraz zaczyna się dług tlenowy. Nie zapamiętamy położenia siatki na celu w momencie odpalenia, bo mózg na długu tlenowym ma problem z prawidłowym funkcjonowaniem. Celować i strzelać trzeba na pół czy ćwierć wydechu.
Siatka celownicza odchyla się na oczywiście także na boki – tutaj jest miejsce na wybranie i ustalenie optymalnej /w danej postawie strzeleckiej/ pozycji ciała, pracę nad przygotowaniem i wdrożeniem najbardziej komfortowego „chwytu” broni i trening, ciągły trening powtarzalności. Wszelkie czynności ze sztucerem czy karabinem doprowadzamy do automatyzmu. Nie da się oczywiście dojść do absolutnego braku przemieszczeń siatki na celu, chyba że karabin osadzimy na sztywnych, np. benchrestowych podporach. Benchrest niewiele ma jednak wspólnego z myśliwskim strzelectwem. Lekkie wahania położenia siatki są dopuszczalne.
Celem treningu jest zgranie momentu komfortowego wstrzymania oddechu z wciśnięciem spustu /zapracowaniem mechanizmu spustowego/ i zaznaczeniem w mózgu obrazu siatki na punktowym celu. Uwaga – nigdy nie celujemy do całej komory zwierza tylko w bardzo konkretne miejsce, np. tam, gdzie jest serce. Musimy widzieć je wręcz podczas celowania, wyobrażać sobie jak pracuje.
Bez optyki nie ma już praktycznie strzelania z broni długiej. Warto jednak co pewien czas wrócić do przyrządów mechanicznych, pamiętając, iż najważniejsze jest utrzymywanie podczas celowania równej muszki (w wycięciu szczerbiny).
Każdy celownik optyczny należy skontrolować na obecność błędu paralaksy. Zwykle, o ile nie ma mechanizmu jej regulacji (dyslokowanego głównie na obiektywie – ozn. AO czy bocznym bębnie – ozn. SF) jest on usuwany na stałej odległości 100 metrów. Niestety, znaczna cześć lunet jest wadliwa i z tego powodu błędy celowania ulegają znacznemu zwiększeniu. Trzeba to koniecznie sprawdzić – właśnie na tym dystansie, odchylając głowę na boki od osi optycznej. Ile pudeł na łowach wynikło z tego, iż siatka w lunecie kolebie się na obie strony /nawet przy minimalnych przesunięciach oka !/ nikt pewnie nie zliczy.
Przy okazji, nie należy ulegać modzie na celowniki o dużych maksymalnych krotnościach, chyba, że strzelamy wyczynowo na dalekie dystanse. Powiększenie 6 – 8 x jest najbardziej optymalne na łowy, lisiarze winni natomiast używać krotności 10 – 14 x. Przy ustawowej granicy strzałów (200 metrów) większe powiększenia są zbędne. Kapitalną opcją jest stały celownik o dziesięciokrotnym, pozornym przybliżeniu (10 x 42; 10 x 50; 10 x 56), ale to propozycja dla strzelców doświadczonych, w żadnym razie nowicjuszy.
Jak sprawdzić, czy jesteśmy już gotowi do strzelania i trafiania celów punktowych? Sprawa jest prosta. Przyjmujemy postawę strzelecką na strzelnicy, a nasz towarzysz kładzie na lufie broni, załadowanej szkolnym nabojem małą monetę. Proces naprowadzenia sztucera na tarczę, celowania i odpalenia musi odbyć się tak, by moneta nie spadła. Jeżeli przy tym mózg zarejestrował idealnie obraz siatki na celu, wszystko jest w porządku.
Strzelcy długodystansowi winni utrudnić sobie lekcję z monetą; ćwicząc całą procedurę wielokrotnego pojedynczego ładowania broni oraz celowania i wciskania spustu w postawie leżącej, tak jakby strzelali całą zawodniczą serię. Jak dziesięć razy wprowadzimy do komory nabój szkolny, wycelujemy i wybierzemy spust, widząc ostro i zapamiętując położenie siatki w centrum ocenianego pola tarczy, a moneta trzyma się lufy jak zaczarowana jesteśmy gotowi do poważniejszych wyzwań.
Inna metoda to stary, sprawdzony „ball and dummy loading” czyli ładowanie broni na przemian, nabojami bojowymi i ślepymi. Jak łowca źle reaguje na huk, podmuch, odrzut i podrzut broni, trener zmusza go wpierw do strzelania na sucho nabojami szkolnymi, potem ślepymi – wtedy do treningu wprowadza się jeden z elementów stresujących – dźwięk wystrzału, następnie, co kilka, kilkanaście nabojów ślepych wprowadza jeden ostry – oczywiście ważne jest, by broń była ładowana nie przez strzelca. Takie czynności są bardzo skuteczne.
Osobiście nie tracę wypracowanych nawyków strzeleckich tylko przy broni kalibru .223 Rem. i 6,5 x 55 SE. Już popularne .308 Winchester czy .30 – 06 potrafią być zazdrosne o siebie i natychmiast odpłacają brak zainteresowania. Wystarczy, iż przez miesiąc nie biorę ich na strzelnicę, a wyniki skupienia ulegają lekkiemu pogorszeniu.
Część strzelnic sportowych czy myśliwskich (krytych czy częściowo krytych) jest tak zbudowana, iż znacznie potęgują huk wystrzału. Niektórzy nie są wtedy stanie trafiać celnie, choć mają ochronniki słuchu – każdy strzał wyzwala u nich negatywną reakcję organizmu. To zrozumiałe i trzeba wtedy nabyć słuchawki znacznie lepszej jakości.
Jak sprawdzić i potem rozwijać swoje umiejętności strzelania w terenie? Najlepsza jest do tego strzelnica poligonowa. Podam kilka przykładowych ćwiczeń. Broń – repetowany ręcznie sztucer. Wieszamy po jednej tarczy z czarnym kręgiem o średnicy 20 cm lub z sylwetką lisa, choć niestety nasza standardowa tarcza z wyobrażeniem tego drapieżnika jest nieproporcjonalnie duża) na dystansach 200; 175; 150; 125; 100, 75 i 50 metrów. Dziesiątka docelowo winna mieć 2,5 lub 5 cm, początkowo może mieć i więcej. Następnie oddajemy po strzale do każdej tarczy, poczynając od celu umieszczonego na 200 metrach. Każdy z innej postawy strzeleckiej. Na 200 m leżąc z wykorzystaniem pasa nośnego (lub dwójnogu), na 175 m leżąc bez podpórki, na 150 m siedząc z wykorzystaniem pasa nośnego, na 125 m siedząc bez pasa, na 100 m klęcząc, z pasem owiniętym wokół łokcia, na 75 m klęcząc bez pasa, wreszcie na 50 m z postawy stojącej, bez pasa. Maksymalna ilość punktów – 70. Wszystko w szybkim, mierzonym czasie. Uczymy się szybkiego składu w trudnych, niestabilnych pozycjach. Z każdym odbytym treningiem ogniowym tego typu zauważymy skracanie czasu i poprawę wyniku punktowego. Wada – brak pełnej dynamiki.
Odmianą tego ćwiczenia może być forma z szybkim przemieszczaniem się. Tarcze wieszamy tylko na 200 metrach. Po ostrzelaniu pierwszego celu (leżąc, z wykorzystaniem pasa) podbiegamy na 175 m, przyjmujemy kolejną postawę, strzał; bieg na rubież 150 m, postawa, strzał itd. aż do 50 metrów. Przeładowanie czy wymiana magazynka odbywają się bez żadnych komend. W pierwszym etapie nie stosujemy limitów czasowych, potem możemy je wprowadzać.
Strzelec nabiera kondycji, uczy się także tego, iż średni punkt trafień wędruje przy zmianach postawy. Nawyki szybkiego przyjmowania postawy wprowadza do pamięci mięśniowej.
Inne, bardzo pożyteczne ćwiczenie. Tarcze ustawiamy na 200 metrów. Łowca idzie wolno w ich kierunku, z załadowaną i zabezpieczoną bronią kulową w ręku, kolba na wysokości biodra, wylot lufy na wysokości oczu, z pasem nośnym owiniętym wokół łokcia (lub bez niego). Instruktor podaje krótką komendę, która jest jednocześnie wskazaniem postawy niestabilnej, np. KLĘCZĄC. Po komendzie myśliwy odbezpiecza broń, przyjmuje postawę i oddaje jak najszybszy, mierzony strzał. Dystansu dokładnie nie zna, musi więc oceniać odległość na oko, w sposób przybliżony. Przy postawie leżąc uczy się posługiwania podpórką improwizowaną, np. kopcem kreta czy naturalnym wybrzuszeniem terenu.
Odmianą tej formy może być ćwiczenie tylko z podaniem komendy OGNIA, natomiast sam łowca ocenia, którą postawę na tym dystansie winien przyjąć. Ma trafić punktowo i w jak najszybszym czasie. Szybko zauważy, iż jego organizm preferuje jakąś konkretną postawę ponad inne. Wiadomo, iż na 150 metrów nie będzie strzelał stojąc, ale przyjęcie najwygodniejszej ze wszystkich postaw – leżącej z podpórką może być utrudnione przez dość wysoką trawę. Tutaj sprawdza się i wypracowuje m.in. zdolność koncentracji i improwizacji, bardzo ważne dla sukcesu łowieckiego. Prawie w każdym terenie znajdziemy możliwość podparcia broni. Najczęściej ćwiczymy tę postawę, która sprawia najwięcej kłopotów. I choć należy unikać strzelania z postawy stojącej, jako wyjątkowo niestabilnej warto właśnie jej poświęcić dużo uwagi. Zaprocentuje to podczas zbiorówek.
Po pewnym czasie wskazane jest zmniejszanie wielkości tarcz. Idealnie nadają się do tego kontrastowe rzutki, bowiem trafienie weń jest widoczne z daleka i nie wymaga już sprawdzania wyniku. Świetne są także zwykłe, nieduże balony, dodatkowo dochodzi tutaj ich ruch na wietrze, często nieprzewidywalny.
Uwaga – wszystkie przykładowe ćwiczenia początkowo trzeba realizować wyłącznie z nabojami szkolnymi (zbijakami). Ograniczy to koszty treningu, zyskamy wiele umiejętności manualnych, np. ładowania czy doładowywania broni w marszu. Samo strzelanie jest niejako uwieńczeniem i sprawdzeniem tego, co dał nam suchy trening.
Osobiście podczas każdego treningu powtarzam kilkakrotnie „cykl trzech postaw niestabilnych”, składając się i celując do tarczy zwierza na dystansach 100 – 200 metrów wpierw z postawy stojąc, potem klęcząc i siedząc, z pasem nośnym wokół łokcia i bez niego. Oddzielnie składam się z wykorzystaniem pastorału, zarówno stojąc jak i klęcząc lub siedząc. Staram się ograniczyć ruch siatki do obszaru dziesiątki. Jest to początkowo dość trudne, ale do wypracowania. Niestety, tak to już w życiu bywa, iż nic nie jest nam dane raz na zawsze. Ponoć tylko jazdy na rowerze się nie zapomina. O utrzymanie nabytych umiejętności trzeba stale dbać.
W Niemczech miałem okazję trenować na wspaniałej, bardzo realistycznej strzelnicy kinowej. Łowca ładuje broń (najlepiej własną!) specjalną amunicją. Składa się w postawie oczekiwania, a pracownik obiektu włącza na potężnym ekranie losowo wybrany film z łowów. Mamy do dyspozycji setki tysięcy sytuacji, zarówno z polowań zbiorowych jak i indywidualnych. Dziki, jelenie, bawoły i słonie, wszystko co sobie zażyczymy. W pełnym ruchu, także z niespodziewaną szarżą na myśliwego. Celujemy i strzelamy, przeładowujemy broń jak najszybciej i znów strzelamy. Mamy normalny huk, podrzut i odrzut, zaś po zatrzymaniu obrazu widzimy miejsce trafienia bądź pudła. Cel na ekranie, tak jak podczas łowów potrafi wykonać niespodziewane wolty, zmieniać kierunek i szybkość przemieszczania się. Sprawdza to także naszą zimną krew i znajomość przepisów tyczących bezpieczeństwa, bo w wielu sekwencjach niespodziewanie pojawiają się przypadkowi ludzie bądź zwierzęta domowe. Strzelanie na realistycznej strzelnicy kinowej potrafi przewartościować wiele poglądów tyczących sprawności konkretnych przyrządów celowniczych (np. podświetlanych przezierników); kolimatorów, lunet biegowych, wreszcie samej broni. Niektóre dwutakty potrafią się przycinać, a tu bawół szarżuje… Trudno było mnie wręcz oderwać od tak doskonałej, choć niestety drogiej formy sprawdzania się. Naprawdę kapitalna metoda poprawienia swoich umiejętności, zwłaszcza przed sezonem polowań pędzonych, bezsprzecznie lepsza od ostrzeliwania standardowej tarczy ruchomego dzika. U nas przewidywalność, ta sama prędkość celu, tam mnóstwo improwizacji. Przykład? Proszę bardzo. Prowadzimy dzika przez gęste krzaki. Dobiega do ścieżki, czekamy aż ją przesadzi, wolno lub jednym susem. Czekamy na niego, palec na spuście, czerwony punkt kolimatora lekko drży… Tymczasem cel znika, a tuż przed nami pojawia się cała wataha. Niestety, to tylko lochy z warchlakami. Odyniec, na którego oczekiwaliśmy zdołał przemieścić się kilkanaście metrów dalej, idąc w wysokich krzakach wzdłuż ścieżki. I pojawia się nagle, jak duch, skacząc jednym susem, nim zdążymy naprowadzić broń.
Niektórzy oceniają fakt częstego przebywania z własną bronią jako swoisty fetyszyzm. Bzdura. Prawda jest taka, iż musimy ją oswajać jak najczęściej. Tylko wtedy stanie się naszym sprawdzonym towarzyszem. Suchy trening można prowadzić np. w garażu. Ćwiczmy czynności manualne związane z doładowaniem broni w taki sposób, by nie tracić kontroli nad sytuacją w terenie, uczmy się celowania obuocznego, a nawet takiego noszenia broni, by zapewniało ono jak najszybsze przejście do strzału.
Obowiązkiem łowcy jest dążenie do perfekcji strzeleckiej. Trzeba zrobić wszystko, by strzały były czyste. Jesteśmy to winni zwierzynie, która nie może cierpieć. Polak kocha się w żelazie i nic tego nie zmieni.
Prowadziłem wiele szkoleń strzeleckich, zarówno podczas zawodowej służby wojskowej jak i po jej zakończeniu. Uważam, że każdego da się nauczyć sztuki celnego strzelania.
Z mojego doświadczenia wynika, iż myśliwemu wystarczą dwa dni solidnych zajęć, by bezbłędnie trafiać lisa, nawet z dystansu 200 metrów.
Marek Czerwiński
mataczerw@wp.pl
9 responses to “Trening czyni mistrza czyli nauka strzelania dla myśliwych”