RSS

„DUCH I MROK” czyli słów kilka o broni na „wielką piątkę”.

01 paź

Emitowany już kilkakrotnie w naszej telewizji film „Duch i mrok” poświęcony jest polowaniu na lwy – ludojady. Oparty jest na autentycznej historii. W 1898 roku, para tych  zwierząt działając zespołowo zabiła w Afryce, w rejonie rzeki Tsavo co najmniej setkę ludzi.

Film pokazywał profesjonalizm, ale i początkową beztroskę przynajmniej jednego z myśliwych. Polowanie na lwa (jak i na pozostałych przedstawicieli „wielkiej piątki”), wymaga dużego doświadczenia i przestrzegania żelaznych reguł.

Na szczególną uwagę zasługują kilka kwestii. Pierwszą, jakże ważną jest dokładne sprawdzenie broni, z której się poluje. Jeden z bohaterów (irlandzki inżynier od budowy mostów pułkownik Paterson; w tę postać wcielił się Val Kilmer) uzbrojony był w sztucer powtarzalny systemu Lee – Metford  kal. 303 British. Drugi  – zawodowy myśliwy Remington (grał go Michael Douglas) strzelał z ekspresu horyzontalnego kal. 450 NE. Polując wraz Remingtonem i Masajami, Paterson zamienił z obozowym lekarzem swojego Lee – Metforda na jednostrzałowy sztucer większego kalibru. Paterson nie sprawdził dokładnie broni, nie przestrzelał jej kontrolnie. W rezultacie broń zawiodła, a swoje życie Paterson zawdzięczał wyłącznie towarzyszowi łowów, który strzelając z niewygodnej pozycji, przez zarośla zmusił lwa do ucieczki. Wniosek: na każde łowy, zwłaszcza na niebezpiecznego zwierza wyrusza się tylko z własną bronią. Przy ewidentnym braku takiej możliwości należy oddać ze sztucera przynajmniej kilka strzałów, aby sprawdzić jak broń bije z mechanicznych i optycznych (o ile takowe są na broni) przyrządów celowniczych.

Kolejna kwestia: solidny rewolwer lub pistolet jako krótka broń wsparcia. Remington nie rozstawał się, z ciężkim, wielolufowym pistoletem. Broń tego typu używana była przez oficerów angielskich w Indiach, głównie podczas polowań na tygrysy, prowadzonych z wykorzystaniem słoni. Osaczony tygrys w akcie desperacji potrafił wskoczyć na grzbiet słonia. Sztucer nie był bronią dostatecznie składną, a słoń broniąc się przed atakiem w żadnym razie nie ułatwiał strzału. Wyjściem był ciężki, dwulufowy pistolet znacznego kalibru. Pociski, choć bardzo wolne dzięki swojej masie i kalibrowi stopowały zwierza, dając czas na dostrzelenie go z broni długiej. Paterson ocalił życie dzięki kuli, wystrzelonej z pistoletu dużego kalibru. Pocisk zranił lwa i zmusił do rezygnacji z dalszej szarży. Broń krótka jest bardzo istotnym uzupełnieniem sztucera czy ekspresu. Ciężki pocisk rewolwerowy, oczywiście kalibru od 357 Magnum w górę ocalił życie już niejednemu myśliwemu. Ręczne „armaty” np. kalibru 454 Casull z dystansu kilku metrów nie ustępują sztucerom.

Film porusza też temat mało popularny, ale istotny. Spotkanie z lwem ludojadem sprawiło, iż wynajęci myśliwi (tutaj trzech muzułmanów uzbrojonych w przestarzałe Martini wz. 1869)  nie mogli trafić w cel oddalony zaledwie o kilka metrów. Wcześniej potwierdzili swoje umiejętności strzeleckie, trafiając z tej samej broni w cele punktowe. W realu zawiedli, atakujący lew to nie statyczna strzelnica. Nic nie zastąpi zimnej krwi, a tę nabywa się m.in. drogą doświadczenia.

Proszę zauważyć, iż myśliwi trafiali wyłącznie z mechanicznych, prostych przyrządów celowniczych. Ktoś zauważy – przecież optyki wtedy prawie nie było. To prawda, chcę tylko zaznaczyć, iż z otwartych przyrządów też można trafiać. Ilu obecnie strzelców może powiedzieć o sobie, że są w stanie trafiać w cel bez optyki, ze zwykłej muszki i szczerbinki ?

Kolejna sprawa: dobór kalibru i energii pocisku. Mogli zawodowcy polować w początkach XX wieku na lwy i bawoły ze sztucerków typu  Mannlicher Schonauer kal. 6,5 x 54 czy Mauserów 7 x 57, ale te czasy minęły i nie wrócą. Ostatnim dinozaurem był prawdopodobnie Ernest Hemingway, ze swoim ulubionym .30 – 06. Obecne regulacje prawne jasno wskazują minimalny kaliber na „wielką piątkę” i jest nim .375 H & H. Mocne kalibry ewidentnie zwiększają pewność natychmiastowego obalenia zwierza pierwszym strzałem. Warto więc szukać kalibrów, słynących ze znacznego współczynnika rażenia obalającego, liczonego np.  wg skali Taylora (TKO – Taylor Knock Out), choć zawodowcy twierdzą, iż nic nie daje stuprocentowej pewności, nawet .700 NE.

Film poruszał wreszcie najistotniejszy problem, mianowicie dobór broni do odstrzału niebezpiecznych zwierząt. Jak można było przewidzieć, ekspres sprawdził się znacznie lepiej niż broń powtarzalna niewielkiego kalibru. W decydującym momencie Paterson odrzucił Lee – Metforda (skądinąd była to naprawdę świetna broń, funkcjonująca następnie /po modernizacji/ jako Lee – Enfield), bo pełnopłaszczowy pocisk kal. 7,71 mm nie miał dostatecznego rażenia obalającego w stosunku do lwów. Wziął do ręki ciężki ekspres i z niego ostatecznie powalił drugiego ludojada.

Pytanie, jaką broń wybrać polując w Afryce nie jest oczywiście nowe. Legendarna epoka ujarzmienia Afryki i Indii związana była z wyjątkowym rozwojem rusznikarstwa w Wielkiej Brytanii. Wytwarzano wtedy głównie ekspresy z lufami ułożonymi w płaszczyźnie horyzontalnej, bowiem repetiery były w początkowym stadium rozwoju. Pierwszym czynnikiem, który doprowadził do upadku ekspresów był kryzys światowy (z początków lat trzydziestych ubiegłego wieku). Doprowadził on do bankructwa wiele rodzinnych firm rusznikarskich w Anglii, gwoździem do trumny była natomiast II wojna światowa. Pod niemieckimi bombami padły stare przedsiębiorstwa, a mistrzowie sztuki rusznikarskiej trafili na front. Wielu nie przeżyło. Ponieważ Anglia po II wojnie bardzo powoli stawała na nogi, zbytu na drogie ekspresy nie było i starzy fachowcy zmieniali zawody. Trzeba też wziąć pod uwagę proces oddzielania się kolonii od Imperium Brytyjskiego, a więc utratę tradycyjnych miejsc do polowań. Tak zanikła bezpowrotnie część wspaniałego dziedzictwa kulturowego, bowiem tak pięknej broni jak angielskie ekspresy horyzontalne być może nigdy już nie zobaczymy.

Głównymi uczestnikami safari stali się teraz klienci z USA, którzy przywieźli ze sobą nową broń – sztucery powtarzalne z zamkiem ślizgowo – obrotowym. Były to głównie Remingtony, Winchestery i Weatherby  kal. 375 H & H Magnum.

Przez stosunkowo długi okres po II wojnie światowej, nigdzie na świecie nie wytwarzano ekspresów. Właściciele musieli zadowalać się bardzo drogą amunicją firmy KYNOCH, która już w latach pięćdziesiątych XX wieku zaczęła stopniowo ograniczać produkcję, by wkrótce jej zaprzestać – przynajmniej w kategorii największych kalibrów. Nawet, jeśli ekspresy cieszyły się szacunkiem doświadczonych myśliwych, to z braku amunicji stawały się przedmiotem tylko kolekcjonerskiej troski. Na pierwsze miejsce wyszły więc repetiery kal. 458 Winchester Magnum. Stały się praktycznie standardem na „wielką piątkę” – klient zasadniczo miał sztucer kal. 458 WM, a zawodowy myśliwy .375 H & H Magnum (bo strzelał lepiej, nie wymagał więc tak silnego „stopera”). Obecnie w łaskach prawdziwych „profi” jest też  416 Rigby i parę innych mocnych kalibrów.

Interesujące jest unikanie najpotężniejszych kalibrów Roya Weatherbyego. Nie dlatego, iż amunicja ta jest za słaba, wręcz przeciwnie. Wytwarzające potężne ciśnienia naboje kal. 460 W-by Magnum często zakleszczają się w komorach nabojowych, będąc przyczyną zacięć broni. Co ciekawe, obiegowe opinie nie preferują też broni niemieckiej, opartej wprost na systemie Mausera 98. Uważa się, iż sztucery tego typu są dość wrażliwe na zapiaszczenie. Jak wiadomo, z utartymi poglądami trudno jest walczyć.

Przepis dotyczący minimalnego kalibru nie do końca jest uzasadniony, bowiem .375 H & H Magnum mógłby być uzupełniony dobrym 9,3 x 64 lub nowym nabojem mniejszego kalibru, ale potężnej mocy – .338 Lapua Magnum. Ten ostatni, doceniany głównie przez snajperów ma wprost niewyobrażalny potencjał. Przewiduje, iż rola tego naboju w zastosowaniach myśliwskich będzie z każdym rokiem rosnąć.

Ekspresy przeżyły w zasadzie tylko dzięki rozpowszechnionej na zachodzie ręcznej elaboracji nabojów. Szereg firm zarzuciło rynek łuskami, spłonkami i kulami. Myśliwi sami elaborowali drogie naboje i piękna, dwulufowa broń przestała być ozdobą, a zaczęła służyć celom użytkowym.

Ostatnio ekspresy wracają triumfalnie na rynek; ale te naprawdę dobre są potwornie drogie. Nie wspominam tutaj o zabawkach kal. 7 x 65 R, 308 Win. czy 8 x 57 IRS, bo rażenie obalające tak lekkich kalibrów wystarczy zaledwie na średniego dzika, ale o prawdziwie „afrykańskiej” broni, która zaczyna się od kalibru 375 H & H Magnum, a kończy na 700 N.E.. Szacunek wzbudzają ekspresy Heym Model 88 Safari, Krieghoff Classic BIG FIVE,  Merkel Mod. 140 A i 160 A czy Beretta 455. Nawet Czesi mieli epizod z CZ 589 Stopper w kal. 458 Win. Mag., co prawda, tylko w układzie nadlufki.

Pytanie, która broń jest lepsza na Safari – ciężki, dwulufowy ekspres czy sprawny, znacznie tańszy repetier w dużym kalibrze nigdy nie znajdzie prostej odpowiedzi. Oczywiście teoretycznie ekspres pozwala na szybsze oddanie drugiego strzału. Jednak w praktyce lufa broni potężnego kalibru po strzale podrywana jest bardzo mocno do góry. Musi upłynąć parę sekund, zanim myśliwy zdoła powtórnie naprowadzić ekspres na zwierza. W tym czasie (podrzutu lufy i jej kontrolowanego powrotu na cel) doświadczony profesjonalista zdołałby i tak przerepetować broń powtarzalną, nawet z zamkiem czterotaktowym o długim skoku. Powtarzam – profesjonalista, amator bowiem zacznie „heblowanie” zamkiem dopiero po opanowaniu podrzutu. W tym znaczeniu ekspres będzie bronią „szybszą”.  Przy założeniu, iż drugi strzał nie okazał się celny lub nie miał dostatecznego rażenia obalającego przewaga ekspresu spada. Łatwiej jest bowiem zarepetować sztucer powtarzalny dużego kalibru ( który z reguły ma magazyn na 3 lub 4 naboje) niż złamać ekspres, wyjąć dwie ciężkie łuski z komór nabojowych i osadzić w nich nową amunicję. Eżektory nie wchodzą w rachubę, bowiem łuski są za ciężkie. Wszystko to podczas szarży bardzo groźnego zwierza lub pod jej realną groźbą.

Oczywiście system dwóch luf i zamków oraz oddzielnych języków spustowych, w przypadku niewypału zapewnia sprawność przynajmniej jednego z nich. Jeżeli nabój zawiedzie, (a to, mimo coraz doskonalszej amunicji może się zdarzyć i się zdarza) mamy do dyspozycji strzał z drugiej lufy. Repetier wymusza wyrzucenie niewypału i wprowadzenie do komory nowego naboju. Zabiera to czas, a przy kontakcie z niebezpiecznym zwierzem czasu zwykle brakuje.

Tradycjonaliści zwracają uwagę na znacznie łatwiejszą obsługę ekspresu i wręcz przyrodzoną łatwość posługiwania się nim. Ma to logiczny sens wtedy, gdy myśliwy całe życie posługiwał się tylko horyzontalną, dwuspustową śrutówką. Wtedy siła przyzwyczajenia robi swoje i zamiana takiej broni w Afryce na repetier byłaby karygodną głupotą. Jeżeli jednak naszym głównym narzędziem polowania jest sztucer powtarzalny, a ze śrutu strzelamy rzadko i tylko z nadlufki z jednym spustem, nie radzę ryzykować zamiany repetiera na ciężki ekspres z dwoma spustami. Znajomy złamał kiedyś spust podczas polowania, bowiem zapomniał, iż pożyczony ekspres ma jeszcze jeden, służący do wyzwolenia strzału z drugiej lufy. Nie trzeba dodawać, iż jego własny bok był bronią jednospustową, z selektorem.

Ewidentna przewaga repetiera ma miejsce wówczas, gdy zamierzamy strzelać do przedstawicieli „wielkiej piątki” ma dystansach większych niż 100 – 150 metrów. Taka sytuacja w Afryce ma miejsce rzadko, bowiem myśliwy stara się podejść jak najbliżej. Jeżeli jednak zamierzamy tak polować, bronią zdecydowanie lepszą będzie precyzyjny repetier, który daje skupienie 3 strzałów w kręgu o średnicy cala (z dystansu 100 metrów). Ekspres na Afrykę jest uważany za broń dostatecznie celną, jeżeli pozwoli skupić strzały z obu luf w kręgu o średnicy 75 mm, i to z odległości 75 metrów.  Na ekspres używany na Czarnym Lądzie z reguły nie zakłada się celownika optycznego. Warto zapamiętać – aby nie zniwelować przewagi ekspresu dotyczącej niezawodności i szybkości drugiego strzału należy nabywać broń strzelającą amunicją z wystającą kryzą łuski. Nabój z kryzą z wtokiem jest nowocześniejszy, ale ekstraktor ma znacznie trudniejsze zadanie z wysunięciem potężnej i ciężkiej łuski z komór nabojowych. Jeżeli kryza wystaje – sprawa jest daleko prostsza. W tym konkretnym przypadku przewaga amunicji starego typu jest znaczna.

Ekspresy są bronią co najmniej kilkakrotnie droższą od sztucerów powtarzalnych dużego kalibru. Dobry repetier kosztuje niewiele ponad 1000 USD, ekspres nie mniej niż 5000 USD, przy czym markowe łatwo dochodzą do sumy 25 – 50 tys. USD.

Część myśliwych na Afrykę zamawia repetiery u mistrzów rusznikarskich, płacąc do 5 – 6 tys. USD za sztukę. I choć taka broń kosztuje kilka razy więcej niż klasyczny Ruger czy Winchester, w żadnym razie nie jest kilka razy lepsza.

Trzeba jeszcze zdać sobie sprawę, iż w doborowym towarzystwie nie ma miejsca na afrykańskie ekspresy z pionowym układem luf – mimo lepszej celności tych ostatnich i wszechobecnej mody na nadlufki (boki), dżentelmen takiej broni nie używa. Dlaczego ?

O gustach się nie dyskutuje. Przepis oczywiście nie precyzuje tak dokładnie typów czy rodzajów broni do polowań, ale istnieją niepisane zwyczaje i normy. To tak, jakby wybrać się na łosie do Skandynawii ze sztucerem samopowtarzalnym. Można to uczynić, ale drugi raz zaproszenia się już nie dostanie.

Wracając do broni na safari. Nie ma wyraźnej przewagi ekspresu nad repetierem czy odwrotnie. Każdy z nich ma liczne wady i zalety.

Jest jednak kategoria, w której ekspres bezapelacyjnie króluje. To względy estetyczne. Ciężki, horyzontalny ekspres, na pełnych zamkach, ze stonowanym grawerunkiem bije na głowę najlepszego repetiera. Ten ostatni, wg wielu koneserów to tylko prosty, plebejski „hebel”. Nie przekłada się to jednak w żadnym razie na sprawność „w polu”.

Ekspres ma jeszcze jedną przewagę – mniejszą długość całkowitą. Przy zbliżonych długościach luf, ekspres jest średnio o 10 – 13 cm krótszy od repetiera. Nawet, jeżeli spróbujemy skrócić lufy w sztucerze powtarzalnym, by zrównać go pod względem składności z ekspresem, to nie możemy pozwolić sobie na długość mniejszą od 50 – 55 cm, bowiem huk, podmuch i odrzut wzrosną wtedy ponad miarę. W zaroślach ekspres ma więc przewagę, jest bardziej poręczny.

 Dobry myśliwy jednakowo sprawnie upoluje mocnego zwierza z obu typów broni. Nostalgiczny ekspres jest oczywiście piękniejszy i w sensie klasyki bardziej odpowiada potrzebom ortodoksyjnych myśliwych. Repetier z kolei to mocna i sprawna, bardzo celna broń.

Co więc wybrać, szykując się na wyjazd do Afryki ? Ile pieniędzy przeznaczyć na broń ? Narzucałaby się prosta odpowiedź – tyle, ile dla Ciebie, łowco warte jest własne życie.

Niestety, najczęściej decyduje zasobność naszego portfela, choć Afryka zawsze była i chyba będzie miejscem polowań elitarnych. Ci, którzy regularnie udają się tam na łowy nie muszą liczyć każdej złotówki. A cóż pozostaje nam, szeregowym myśliwym, którzy o Afryce mogą tylko marzyć? Chyba „erzac” w postaci rosyjskiej ARTEMIDY. Czy tani ekspres wykonany na bazie fatalnej jakości „dieszewki” (horyzontalnej dubeltówki Iż – 43) może zaspokoić nostalgię za Czarnym Lądem i czasem angielskich dżentelmenów? To się nie uda, nawet jak kupimy model kalibru .45 – 70 Government.  Jego uroda tak się odnosi do wyrobów Krieghoffa czy Ferlacha jak Łada do Bentleya lub Jaguara.

Swoją drogą, przyznaję, iż oglądając omawiany film uroniłem parę łez. Gdzie się podziały takie ilości zwierzyny, jakie z okna pociągu mógł podziwiać pułkownik Paterson ? Gdzie czasy męskiej, niebezpiecznej przygody ? Gdzie solidarność tamtych łowców ?

Rozmijamy się panowie bracia, poświęcamy czas na rzeczy zupełnie nieistotne. W żadnym razie nie jest jednak straconym czas, jaki zabiera obejrzenie takiego filmu.

Marek Czerwiński.

 
4 komentarze

Dodano przez dnia 1 października 2014 w Broń myśliwska, Broń myśliwska kulowa

 

Tags: ,

4 responses to “„DUCH I MROK” czyli słów kilka o broni na „wielką piątkę”.

Leave a Comment:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *