Dość często myśliwi zwracają się do mnie z prośbą o pomoc, bo ich sztucer, kniejówka czy dryling zaczynają „siać” kulami. Łowcy narzuca się z reguły jeden prosty wniosek – poszła lufa. Bardzo często jest to sugestia przedwczesna. Przyczyn pogarszania się celności broni może być bardzo wiele, w związku z czym diagnoza wcale nie musi być łatwa. Zanim jednak zwrócimy się o pomoc do fachowca, sprawdźmy sami kilka kwestii, także po to, by się przed mistrzem rusznikarskim nie ośmieszyć. Poza tym kłania się proza życia – wymiana lufy to przecież wcale niemałe pieniądze i czasochłonne „ruchy na kwitach”, bo trzeba porę razy odwiedzić policyjnych urzędników.
Warto więc pomóc sobie samemu. Całe nasze działanie ma na celu stopniowe wyeliminowanie łatwo wykrywalnych przyczyn, które mogą skutkować stopniową lub nagłą utratą celności.
Od czego zaczynamy? Moim zdaniem, w pierwszej kolejności od usunięcia warstwy miedzi, mosiądzu czy tombaku, który nieuchronnie osadza się w lufie. Wielu myśliwych nie czyniło tego w swojej broni nigdy, a to poważny błąd. Nawet ci, którzy ich zdaniem strzelają mało, ot, ze dwie paczki amunicji rocznie mogliby przewidzieć, iż po kilku czy kilkunastu latach resztki płaszcza pocisku, pozostające w lufie mogą przyczynić się do powstania problemów. Preparatów do przeprowadzenia takiej operacji na rynku nie brakuje, są dostępne prawie w każdym sklepie myśliwskim (np. Robla Solo). Przypomnieć należy, iż niektóre są żrące i trzeba bardzo ściśle przestrzegać instrukcji obsługi. Minimum to rękawice i dobrze wietrzone pomieszczenie. Nie jestem absolutnie zwolennikiem drapania przewody lufy gwintowanej szczotkami, nawet z miękkich metali. Niektórzy to zalecają, ja wręcz przeciwnie. Lufę traktujmy bardzo delikatnie, bo łatwo gładź przewodu porysować bądź uszkodzić.
Po zabiegu należy ponownie sprawdzić skupienie broni. Jeżeli nadal jest złe, przyczyn szukamy dalej. „Zamiedzenie” przewodu, jedna z ważniejszych przyczyn została już wykluczona. Zysk i tak będzie – dobrze oczyszczona lufa odpłaci nam poprawą parametrów.
Jeżeli problemy z celnością pojawiły się nie nagle, ale narastały bardzo powoli, może to oznaczać zużycie czyli „wystrzelanie” lufy. O kwestiach średniej trwałości luf w różnych kalibrach pisałem już parokrotnie. Chciałbym zaznaczyć, iż dla większości naszych typowych łowców zużycie lufy – zwłaszcza w nowej broni – może być pojęciem abstrakcyjnym, przez całą ich myśliwską karierę. Dlaczego? Nawet w płaskotorowych kalibrach typu WSM czy WSSM (oraz innych np. z grupy RUM), problem zużycia nie wystąpi przed oddaniem 1000 – 1200 strzałów.
Jeżeli więc ktoś zauważył problemy z pogarszaniem się celności po oddaniu mniejszej ilości strzałów (w przypadku standardowych kalibrów można z czystym sumieniem podwoić, a nawet potroić tę liczbę) to jest prawie pewne, iż lufy jeszcze nie „wystrzelał”. Współczesne, kute na zimno lufy w typowych kalibrach charakteryzują się wysoką żywotnością – np. w .308 Win. czy .30 – 06 nie mniej niż 4 – 5 tys. strzałów. Warto przy tym pamiętać, iż szybkie pociski, np. kalibru .223 Rem. „żrą” lufę znacznie szybciej niż wolniejsze, np. kalibru 8 x 57 JS. Czasem lufa nie jest wystrzelana, ale łowca źle czyścił broń, np. – stalowym wyciorem (tragiczny błąd!) czy od wylotu i rozbił ścięcie wylotowe. Jeżeli uszkadzał koronę powoli, stopniowo, objawy mogłyby być podobne jak przy zużyciu lufy.
Dobry fachowiec może jednak obrobić koronę na nowo, bez konieczności wymiany lufy. Taka operacja jest przy tym znacznie tańsza. Uszkodzenie ścięcia wylotowego można łatwo wykryć gołym okiem.
Czasem łowca korzystał ze starej amunicji, opartej na spłonce typu korodującego, z piorunianem rtęci (np. dawna produkcja firmy Mesko). Jeżeli każdorazowo po strzelaniu (a następnie jeszcze parokrotnie, w odstępach paru dni), bardzo dokładnie nie wyczyścił broni to ewidentnie skrócił jej żywotność. Miękkie lufy broni myśliwskiej bardzo nie lubią stalowych, wojskowych płaszczy pocisków i jeżeli Nemrod próbował oszczędzać stosując demobil, czas życia lufy uległ gwałtownemu skróceniu. W czasach amunicyjnej mizerii różne rzeczy przechodziły przez lufy sztucerów…
Jeżeli pogorszenie celności nastąpiło nagle, w konkretnym czasie, np. po łowach w silnym deszczu czy śniegu warto sprawdzić czy lufa nadal pływa swobodnie w łożu. Można przeciągnąć grubszą kartkę papieru między łożem a lufą, a potem zdjąć osadę i bardzo starannie ją przejrzeć. Paczące się drewno może zacząć stykać się z lufą w kilku miejscach i broń zacznie „siać” pociskami. Zmieni się także średni punkt trafienia. Taki problem można usunąć ręcznie, np. papierem ściernym. Trzeba to robić mądrze, delikatnie i powoli. Osadę po zabiegu trzeba zaimpregnować. Czasem obce ciało wejdzie między lufę, a łoże. Zdarza się, iż jest to mały kawałeczek pakuły, cześć filcowego krążka do czyszczenia itp. Nawet taka drobina może wpłynąć na pogorszenie skupienia, w czym wielokrotnie miałem okazję się utwierdzić.
Jeżeli lufa nie jest pływająca, a jest szansa by taką się stała, warto poświęcić nawet kilka godzin na uzyskanie efektu „free floating barrel”. Zyskamy na skupieniu. Przypominam, iż problem paczenia się osad oczywiście nie dotyczy sztucerów z łożami syntetycznymi. Warto więc mieć problem z głowy, mając np. kevlarową osadę choćby w roboczym sztućcu, przeznaczonym do indywidualnych polowań. Na „pokazowe” zbiorówki nadal możemy chodzić z bronią, gdzie każdy słój kaukaskiego czy tureckiego orzecha przypomina nam o zachodnioeuropejskich korzeniach naszego łowiectwa. Chciałbym przy tym nieśmiało zauważyć, iż niektóre, wyższej klasy osady syntetyczne są naprawdę piękne i młodzi myśliwi już się od nich nie odwracają.
Czasem myśliwy nie jest w stanie zauważyć innych, bardzo prozaicznych przyczyn pogorszenia celności. Warto więc zadać sobie pytanie: zmieniałem niedawno markę amunicji? Może przeszedłem na inną masę czy typ pocisku i w natłoku codziennych spraw nawet tego nie zauważyłem? Czy wreszcie – a może zmieniłem ostatnio partię nabojów?
Dwa pierwsze pytania mogą wydać się śmieszne, ale proszę mi wierzyć, wielu łowców nawet nie skojarzy faktu, iż sięgnęli po pocisk innego rodzaju i o innej masie. Ba, wielu zapomni nawet o konieczności sprawdzenia, czy nowo kupiona amunicja, innej firmy trzyma skupienie z tej konkretnej lufy. Czasem łowca „ekonomiczny” zamiast pełnego powtórnego przystrzelania broni odda nowym pociskiem tylko jeden strzał i na tę przestrzelinę naprowadzi siatkę celownika. W porządku, wie wtedy gdzie trafi pocisk z zimnej lufy, ale nie ma żadnych danych o skupieniu. A przecież każda lufa jest inna, jak odcisk palca i zwyczajnie może tej kuli nie polubić.
Nawet zmiana serii tych samych nabojów musi skutkować przystrzelaniem broni na nowo. Niestety, czasem się zdarza, iż cała partia nabojów nie trzyma skupienia. Takie przypadki spotykałem wielokrotnie. Dotyczy to oczywiście amunicji od tańszych producentów. Wystarczy wtedy zmienić serię i może się okazać, iż problem zniknie.
Czasem łowca kupił duży zapas amunicji, wiele lat temu. Cały czas z niej korzysta, a warunki przechowywania mogą być różne, często zmienne. Amunicja bardzo długo przechowywana jest niebezpieczna, prócz tego nie trzyma parametrów skupienia. Właściwe jest więc sprawdzenie jak wygląda celność przy nowej partii tych samych nabojów (i oczywiście pozbycie się starych).
Gdy ktoś używa amunicji elaborowanej samodzielnie, może cokolwiek zmieniał, np. w naważce prochu, masie pocisku etc?
Warto dokładnie przejrzeć łuski strzelanych nabojów. Czasem przyczyną odskoków jest zbyt mocne nakłuwanie spłonek przez iglicę. Jest to zjawisko bardzo niebezpieczne, wynikające np. z prób „polepszania niezawodności odpalania” za pomocą wzmocnienia sprężyny iglicy, zwiększania wystawania grota czy zaostrzenia jego wierzchołka. Wady grota iglicznego usuwać może tylko rusznikarz. Gdy natomiast grot iglicy ma właściwe zakończenie i wysuwa się do zbicia spłonki na odpowiednią odległość (ok. 1,8 mm) to przyczynami przebić mogą być np. złe usytuowanie miseczki albo płaszcza ochronnego masy zapłonowej czy ogólnie złe wykonanie. Sprawdzając ostatnimi czasy kilka sztuk sztucerów Howa M 1500 kal. 223 Rem., zauważyłem prawie regularne odskoki pojedynczych pocisków, zdarzające się przy strzelaniu amunicją DAG (pocisk FMJ). Co trzeci, czasem co czwarty pocisk odskakiwał, nawet o 6 – 10 cm na 200 m. Co było tego przyczyną? Wada amunicji. Co któraś spłonka była delikatnie, prawie niezauważalnie przebita. Dobrze pracujące kanały gazowe repetiera odprowadzały gazy i zjawisko było prawie niezauważalne. Nie występowało to przy innych nabojach. Jeżeli ktoś używałby tylko takiej amunicji, mógłby sądzić, iż z celnością jego broni jest coś nie tak.
Czasem przyczyną pogorszenia celności są problemy z optyką. Samodzielnie niełatwo je wykryć. Każdy celownik, nawet najlepszy może ulec uszkodzeniu. Sprzyjają temu duże nastrzały i broń o dużej energii odrzutu. Tanie lunety psują się nagminnie, droższe oczywiście pożyją dłużej.
Jeżeli krzyż celowniczy był wykonywany z cienkiego drutu, jego zerwanie łatwo dostrzec gołym okiem. Przy siatkach grawerowanych na szkle jest to trudniejsze. Najprostszym sposobem wyeliminowania tej przyczyny pogorszenia celności jest czasowe zdjęcie optyki i jej zamiana na inną, jakości której łowca jest pewien. Oddajemy kilka strzałów z wykorzystaniem innego, sprawdzonego celownika i już mamy pewność czy to ten element zestawu jest winien.
Jeżeli i luneta jest w porządku, kolejną czynnością powinno być przejrzenie montażu. Należy dokładnie sprawdzić, czy wszystkie śruby na obejmach i bazach są dobrze dokręcone. Często ulegają one stopniowemu luzowaniu, np. pod wpływem wstrząsów związanych z odrzutem, a wtedy sztucer zaczyna siać. Warto więc sprawdzać okresowo stan montażu, choćby na początku sezonu i przed zimą. Dla wzmocnienia połączenia można użyć specjalnych środków uszczelniających, np. Gun Tite czy szarego LocTite nr 242. Nie ma obawy, da się potem odkręcić śruby łączące. Ważne, iż nie uczynią tego same, pod wpływem wstrząsów powodowanych odrzutem. LocTite nr 242 nadaje się do montaży zdejmowanych, stałe natomiast uszczelniamy za pomocą LocTite nr 271.
Gdy nie mamy preparatów uszczelniających, można nawet użyć laku, choć oczywiście skutek będzie mniej pewny.
Jeżeli mówimy o konieczności sprawdzania stanu śrub, to należy oczywiście sprawdzać także te łączące komorę zamkową z łożem. Muszą być zawsze solidnie dokręcone. Często jest to przyczyną pogarszania się celności, a nieuważny łowca problem dostrzeże późno. Doświadczeni strzelcy wyborowi wiele lat temu zostawiali „rysy ustawcze” wokół śrub, także tych przy montażu lunety. W tej sposób, nawet przy braku czasu mogli natychmiast sprawdzić ich stan – wizualnie.
Pewnego razu stary Nemrod skarżył się, że w jego Mosinie lufa „rzuca”. Nie stać go było na jej wymianę, emerytura nędzna, po drugie zaś właśnie ta broń miała dla niego wartość sentymentalną i nie zamierzał niczego w niej zmieniać. Nie trafiał ze 100 metrów nawet w tarczę lisa. Kiedyś – jak twierdził, wystarczyło, iż wjechał swoim maluchem w pole i już wszystkie mykity wpadały w panikę. Oj za duży był ten rozrzut na klasycznie wystrzelaną lufę. Jechał do mnie z tą sprawą wiele kilometrów. Okazało się, że łowca prawie nigdy nie sprawdzał stanu śrub łączących komorę zamkową z osadą. Banał. Dwa wkręty, rzecz drobna, a jak ważna. Tylną przysłaniała na stałe osadzona luneta, oryginalny, niżej osadzony celownik PE i nie było do niej dostępu. Po ich dokręceniu i zabezpieczeniu preparatem uszczelniającym /a także po usunięciu z lufy grubej warstwy miedzi, tombaku i Bóg wie czego jeszcze, bo i tego nigdy chyba nie robił/ stary Mosin, może z wdzięczności zaczął demonstrować iście snajperskie skupienia.
Dopiero wtedy, gdy wyżej wymienione czynności nie przyniosą pozytywnych rezultatów, należy skorzystać z pomocy dobrego rusznikarza. Wymiana lufy winna być ostatecznością.
Przy okazji wizyty u rusznikarza warto zastanowić się nad regulacją pracy mechanizmu spustowego /jeżeli nie dysponujemy przyspiesznikiem/. Dobry mechanizm spustowy potrafi znacznie poprawić wyniki skupienia. Mówi się co prawda w starym porzekadle, że strzela lufa, ale trafia osada, ale jest pewne, iż nie mniej istotnego znaczenia nabiera właściwa praca spustu. Bez dobrego mechanizmu spustowego absolutnie nie da wypracować celnego strzału.
Niebagatelny wpływ na celność strzału może mieć ograniczenie „pchnięcia” broni. Wielu strzelców, zwłaszcza w starszym wieku czy w gorszym stanie zdrowia rozważa rezygnację z posiadania sztucerów pod silny nabój, np. 30 – 06 czy 9,3 x 62, bowiem nie są w stanie celnie z nich trafiać. Tymczasem nie ma takiej potrzeby, bo wyjściem może być zwykły hamulec wylotowy. Urządzenie wylotowe (uwaga – dobrej firmy, bo niektóre wynalazki niczemu nie służą) potrafi ograniczyć odrzut broni i podrzut lufy nawet o ponad 40 – 45 %. Miałem okazję sprawdzać takie hamulce, od kilku producentów i mogę potwierdzić, iż są w stanie zredukować pchnięcie sztucera kalibru .300 Winchester Magnum nawet do poziomu 7 x 57. Warto przy tym pamiętać, iż ujemną stroną urządzeń wylotowych jest większy huk i podmuch, trzeba więc w tym przypadku zdecydować się na środki ochrony słuchu.
Marek Czerwiński
21 responses to “Pogorszenie celności broni”